piątek, 23 września 2016

Niedoszły ojcze moim dzieci...

Niedoszły ojcze moich dzieci!

Był sobie kiedyś mały chłopiec o najpiękniejszych niebieskich oczach, jakie widział świat, o delikatnych blond włoskach i starszej o całe siedem minut siostrze. Pewnego dnia mały chłopiec, usiadł na kolanach młodej dziewczyny, uśmiechnął się do niej i zapytał, dlaczego w jej oczach widać łzy. A ona wpatrzona wciąż w chłopięce oczęta, nie umiała zebrać myśli, więc przytuliła mocno jego drobne ciałko. Pierwszy raz w swoim życiu żałowała, że nie dane jej było być matką... 
Bo wiesz, ja nigdy nawet o tym nie pomyślałam. O bycia matką. Czyjąkolwiek. Całe życie byłam ciocią i to mi w zupełności wystarczało i wystarcza. Macierzyństwo napawało mnie lękiem i utratą niezależności. Prawdziwy ze mnie pedagog, nie?
Tym chłopcem jest twój imiennik, o twoich oczach i ciutkę jaśniejszych włosach. Jakub. Syn twojego brata. I choć, jak na bliźniaków przystało, byliście niczym dwie krople wody, Młody jest bardziej twój niż jego. Tak, jakby ktoś pozwolił ci jednak wrócić... I dopiero dzisiaj, właśnie dzisiaj uprzytomniłam sobie kilka rzeczy. To ty, najbardziej z nas wszystkich oczekiwałeś na ich narodziny, choć nigdy nie wziąłeś ich na ręce. To ty, jak nikt inny udzielałeś rad swojemu bratu. To ty, wiodłeś prym w tym jakże krótkim czasie wiedzy... Pamiętasz?
Ja pamiętam. Pamiętam wzrok Moniki, gdy z delikatnym brzuszkiem pojawiła się tamtego dnia w jednym z miejscowych szpitali. Pamiętam, jak próbowała nie rozpłakać się podczas przedłużającej się operacji... Pamiętam, moment, gdy wychodzący lekarz popatrzył najpierw na jej teściową, a dopiero później na całą naszą resztę. Pamiętam moment, gdy trzymała mnie za rękę, gdy wciąż niepewni jeszcze jednego życia, żegnaliśmy Ciebie... Chciałabym mieć jej siłę... Ona walczyła o trzy życia, ja nie potrafiłam walczyć nawet o siebie... 
Pamiętam telefon P. w środku nocy, gdy szlochając rozważał zniknięcie z życia powstającej rodziny. Kaleka, który nie miał im nic do zaoferowania. Kilka miesięcy później, obserwowałam, jak zaparcie uczy się życia na wózku, jak każdego dnia staje się najlepszym ojcem na świecie, choć nigdy nie biegał ze swoimi dziećmi, choć nigdy nie grał z J. w piłkę... Był ojcem. Wciąż nie moich...
Bo dzisiaj wiem, że tylko ty mógłbyś nim być. Bo dziś na przekór sobie, swoim lękom i oporom wiem, że tylko dla ciebie, byłabym gotowa odejść od swoich zasad. Rzucić swoje Indzie i rodzić ci dzieci. Tylko tobie i aż tobie. Ale ty, nigdy nie namawiałbyś mnie do porzucenia marzeń. Wiesz dlaczego? Bo byłeś taki, jak ja. Nieznoszący kompromisów i wiązania się papierkiem. Kupilibyśmy zapewne domek w górach, adoptowalibyśmy psa i byli. Na kocią łapę realizując siebie. Z czasem może pojawiłoby się dziecko, może dwoje i wiem, że bylibyśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie... 
Ale ich nie ma i nie będzie. Bo nie ma ciebie...
Niedoszły ojcze moich dzieci, choć tak wiele we mnie sprzeczności, choć dopiero dziś, patrząc na nich, uświadomiłam sobie, że to już trzy lata, choć to kolejna jesień bez ciebie, wiem, że tam gdzie teraz jesteś, mocno zaciskasz pięści i kręcisz z niedowierzaniem głową. Dlaczego? Bo przestałam przypominać siebie. I nie umiem znaleźć sposobu, by wrócić na właściwy tor. Ale rozpakowałam pomarańczową herbatę i zdarza mi się ją pijać. Już nie smakuje tak, dobrze, jak czterdzieści dwa miesiące temu, ale wciąż pozostaje jedyną owocową herbatą, jaką pijam. I znów słucham...I częściej jestem, niż bywam... 
Niedoszły ojcze moich dzieci, jeszcze jedno chciałabym ci powiedzieć. Tęsknie... Za tobą, ciepłym kocem i chłodnymi nocami na blokowym dachu. Tęsknie, za spacerami do rana i godzinami nic nie mówienia, bo ważniejsza była cisza. Tylko przy tobie potrafiłam się zamknąć. Sprawiałeś, że wszystko inne nie miało znaczenia. Dziś patrząc na bliźniaki, poczułam się, jak w domu. Prawie moim... 
Takim, jakiego nigdy z nikim nie stworzę. 
Bo nie chce.
Bo nie umiem.
Bo nie muszę. 
Bo jeszcze mam wybór. 
I choć nie wyobrażam sobie bez nich świata, bo choć cała gromadka moich przyszywanych dzieci, jest dla mnie, całym moim życiem, ja nie czuje potrzeby niczego więcej. 
Bo jedyny powód, dla którego chciałabym zmienić zdanie odszedł bez pytania o zgodę, bez mojego pozwolenia. 
Ale jedno mogę ci obiecać. Jeśli i ty obiecasz coś mnie. 
Będę zawsze przy nich, tuż obok i będę ich chronić, jak najlepiej potrafię. Słowo harcerza.
Tylko już mi się nie śnij... 
Już mnie do siebie nie wołaj... 

wtorek, 2 sierpnia 2016

A gdyby tak...

Kochanie!

Zestarzałam się o rok. Kolejny rok, który tak wiele mi dał, zabierając jeszcze więcej. Powoli jednak wychodzę na zero. Eliminuje z życia tych, którzy tylko brali i skupiam się na tych, którzy czasem więcej dają, niż chcą zabrać. Umiem już dzielić swoją samotność tylko ze sobą. Umiem powiedzieć sobie, że wcale nie potrzebuje ludzi wokół, żeby nie zwariować. Umiem być, a nie tylko bywać. Chce być. Umiem spędzać samotne wieczory i nie płakać w poduszkę. Umiem.... Tak wiele rzeczy już umiem. Znów je umiem... 
Był czas, gdy izolowałam się od wszystkich i wszystkiego. Gdy każdy dzień spędzony z ludźmi wydawał mi się być męczarnią. Gdy każdy dzień z człowiekiem u boku zaczynał i kończył się prośbą, o jak najszybsze ewakuowanie się któregoś z nas. Nie umiałam być z ludźmi. Nie umiałam z nimi rozmawiać, przebywać, trwać. Co najważniejsze nie umiałam dzielić się sobą i swoim środkiem. Dziś już umiem... Chce umieć. Chce umieć powiedzieć, "tak straciłam siebie, które znajdowało się w nim..." "tak" to moje ulubione słowo. 
Był czas, gdy siedziałam wpatrzona w pewne okno na pierwszym piętrze i przeklinałam je za zbyt niską wysokość. Przecież nie można się zabić, skacząc z niego. Siedziałam i patrzyłam więc, zastanawiając się, czy kiedykolwiek znajdę siłę z niego skoczyć i co będzie dalej. Przecież ktoś po mnie zostanie. Zostanie mama, z którą choć się nie dogaduje, wciąż jeszcze stara się być. Tata, który chyba już nie liczy na moje lepsze jutro, ale stara się. Siostra i psy. Przyjaciele. Co zrobią, kiedy mnie zabraknie? Czy oczy Skierki będą przeraźliwie smutne, gdy nie ja przyjdę ją poczorchać? I kto będzie to robił? Przecież mnie też ktoś zostawił i wiem już, jak to jest... 
A gdyby tak, zacząć żyć inaczej? Tylko jak? Po swojemu? Przecież tak żyje i mi nie wychodzi. Nie zawsze wychodzi... Przecież bronię, jak lew swoich poglądów i obrażam się na ludzi, którzy chodzą na kompromisy... Ja nie chodzę, nigdy nie chodziłam, przecież wiesz, prawie dwumetrowy mężczyzno, który czasem ustępował.. A gdyby tak rzucić wszystko i wyjechać tam, gdzie kończy się świat? Sama i już nie wrócić? Zabrać ze sobą psa i nie wrócić. Przecież to takie proste, moje i niepowtarzalne. Kiedy zaczęłam uciekać od problemów? Kiedy przestałam widzieć kolory? Kiedy przestała zachwycać mnie jesień? 
Kiedy zaczęli denerwować mnie inni? Kiedy przestałam słuchać? Kiedy przestałam dawać dobre rady? Kiedy stałam się samolubem? Kiedy stałam się samowystarczalna? Przecież zestarzałam się o rok i w moim wieku powinnam być odpowiedzialna. Przecież powinnam w końcu kogoś sobie znaleźć, pozwolić wejść komuś w moje życie i założyć rodzinę. Taką prawdziwą, składającą się początkowo z żony i męża, a później mamy, taty i dziecka... Powinnam, ale nie chce... Nie czuje potrzeby, nigdy o tym nie marzyłam, pamiętasz? Nie marzyliśmy o kupach, pieluchach i nieprzespanych nocach, jednocześnie podziwiając wszystkich wokół. Wyznacznikiem wspólnego życia nigdy nie były dla nas obrączki, piękny ślub i wzruszeni rodzice. Przysięga to tylko słowa, a my chcieliśmy czyny. Chcieliśmy zbudować dom, posadzić drzewo i adoptować psa... Usiąść na starość na drewnianej ławce i powiedzieć, że jest nam dobrze...   
Zestarzałam się o rok i coraz bardziej nie rozumiem ludzi... Szanuje ich poglądy i prawo do innego zdania. Ale ich nie rozumiem. Nie rozumiem otaczającego mnie świata i społeczeństwa, które tylko biegnie... Ja też biegnę, każdego dnia gonię każdą upływającą minutę mojego życia. Jestem pracoholikiem, który zaniedbuje najbliższych, często niemającym czasu i siły na drugie życie... Nie rozumiem ludzi zmieniających poglądu i wartości. Nie rozumiem ludzi chcących na siłę... 
Zestarzałam się o rok i dziś już wiem, że tak wiele rzeczy mogę, a nie muszę... Nie muszę być idealna, bo nigdy taka nie byłam i nie będę. Nie muszę zgadzać się z innymi, nawet, jeśli są to ci, których kocham nad życie. Nie muszę na siłę zmieniać swojego życia i udowadniać, że sobie radzę. Nie muszę. Nie muszę rodzić dzieci i wychodzić za mąż. Nie muszę przestać cię kochać, by żyć dalej. Nie muszę szukać kogoś, kto zajmie miejsce u mojego boku, może kiedyś mnie znajdzie, a jeśli nie... będę żyć dalej. Dziś to wiem. Wiem, że w każdej chwili mogę się zatrzymać i popatrzeć w niebo. Wiem, że mogę wypalić paczkę najlepszych fajek i upić się do nieprzytomności... Wiem, że mogę się zakochać i żyć po swojemu... Wiem, że nie muszę zgadzać się ze wszystkimi i mieć swoje zdanie... Wiem, że mogę zwolnić i świat się nie zawali. Wiem, że prawdziwych ludzi mam zawsze obok... Wiem, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym powiem sobie, że jest dobrze. 
Zestarzałam się o rok, przeczytałam parę książek i kilka blogów. Nauczyłam się kilku nowych słów i zaczęłam śnić. Nauczyłam się mówić o tym, co mnie boli i denerwuje... Nauczyłam się, że ludzie jednak odchodzą... Nawet ci najważniejsi. Ty również...
Zestarzałam się o rok, wyłączyłam telefon i postanowiłam nie pamiętać o dzisiaj. Zjem wieczorem miętowe lody, napije się białego wina i wyznaczę cel na najbliższy rok. Nie zrobię bilansu strat i zysków. Już nie. Jeszcze nie. 
Zestarzałam się o rok i wciąż mi mało, bo wiem, już wiem, że świat wciąż jest za mały, żeby mnie pokonać, już się nie dam...
Zestarzałam się dzisiaj o rok i wiem, że kiedyś nadejdzie dzień, w którym spakuje mój fioletowy plecak i wyruszę w świat, nie oglądając się za siebie... Spalę resztę mostów i zacznę spełniać moje marzenia... 

Twoja P.


Ps. Wreszcie kupiłam pomarańczową herbatę...
Ps.2 Mam do podjęcia jedną z najważniejszych decyzji w swoim życiu i mam nadzieję, że nie zostawisz mnie z tym... Proszę. 

czwartek, 23 czerwca 2016

Jak łatwo stracić szacunek...

Jakubie,

W takie dni brakuje mi Ciebie szczególnie. W dni, gdy dowiaduje się, że nie wolno mi tęsknić i cierpieć. Że nie rozumiem. Czasem przestaje Cię czuć... Czasem łapie się na wąchaniu Twojej bluzy, która pachnie już tylko w mojej podświadomości. Przecież nie ma prawa pachnąć... Brakuje mi Twojego ostrzegawczego spojrzenia, gdy powiedziałam za dużo, bądź nie przemyślałam wszystkiego. Brakuje mi Twoich ramion, które mimo dzielącej nas odległości zawsze dawały mi bezpieczeństwo. Brakuje mi twojego głosu, więc instynktownie wybieram Twój numer, choć nie ma go od trzech lat... Ale przecież mi nie wolno... 
Pamiętasz, jak obiecałeś mi, pozwolić umrzeć pierwszej? Więc dlaczego wciąż żyje? Dlaczego tej jednej obietnicy nie udało Ci się spełnić? Te jednej.  Pamiętasz, dzień, w którym to wszystko się zaczęło? Tak wiele rzeczy mi umyka. Tak wielu sama pozwoliłam umknąć. Ale przecież mnie nie wolno... 
Dziś znów  obdarto mnie z Ciebie. Dziś znów mi Ciebie zabrano. Sama im pozwoliłam. Nie sądziłam jednak, że w ludziach tracących swoich bliskich, może być tyle jadu i nienawiści. Niezrozumienia i egoizmu. Braku normalności. Można tłumaczyć to bólem, czy więc ja byłam nieszczera? Ja, twoja mama, rodzeństwo, przyjaciele. Czy to myśmy Cię zdradzili? Zrozumieniem i wybaczeniem... 
Pamiętam ten moment, gdy zadzwonił ten telefon. Ten telefon, który nigdy nie miał prawa zadzwonić. Czy już wtedy poczułeś się zdradzony? Osamotniony? Niekochany? Pamiętam moment, gdy ostatnio raz rozmawialiśmy, pamiętasz? Ty, nigdy się nie żegnałeś. Nigdy, aż do tamtego piątku. Czyżbyś wiedział, że nic więcej już nie będzie? Świat obchodził Wielki Piątek, ale to był przede wszystkim mój prywatny Wielki Piątek... I Twoja lodowata dłoń w poniedziałkowe przedpołudnie. 
Nie wiem, dlaczego właściwie zawsze obwiniałam tylko siebie i Ciebie na samym początku. Dlaczego nigdy nie obwiniałam tamtego człowieka, który współczesny świat nazwałby mordercą... Dla mnie nigdy nim nie był. Wiem, że wciąż u Ciebie bywa. Wiem, jak wyglądają jego oczy. Ale dlaczego nigdy nie winiłam go za Twoją śmierć? Dlatego, że niewystarczająco Cię kochałam? A czy można bardziej? Dlaczego nigdy nie obwiniała go Twoja matka i Przemek, który nigdy nie pobiegnie za swoimi dziećmi i nigdy nie pogra z Kubusiem w piłkę? Dlaczego? Przecież bym mogła. Przecież mam powód. Nie potrafię. Czy to znaczy, że nie byłeś dla nas ważny? 
Tamtego dnia wyrwano mi duszę i kazano bez niej żyć. I tylko ty wiesz, jak ciężko sypia się bez Ciebie. Jak walczę, o każdą noc bez koszmarów. Jak walczę o każdy oddech. Jak przeżywam życie za nas dwoje. Chociaż moje życie od lat przypomina labirynt, w którym notorycznie się gubię. Ty wiesz, że po Tobie nie będzie już nikogo...
Nie wybudujemy domu z wielkim ogrodem. Nie będziemy rozpieszczać naszych dzieci i ubóstwiać naszych wnuków. Nie będziemy mieli psa. 
Oddałabym każdą złotówkę, którą mam i o którą mnie posądzono, żeby podarować nam choć jeden dzień. Niestety, to wciąż nie jest dla mnie najważniejsze, choć właśnie to mi zarzucono i to boli mnie najbardziej. Że ktoś odważył się Cię sprzedać. Ciebie i naszą miłość. Przecież była prawdziwa i nie na sprzedaż. Nasza. Niech ludzi mówią, co chcą, ale tym razem nie wybaczę. Choć rozumiem jej ból, nie wybaczę. Wybaczyłam człowiekowi, który spowodował ten wypadek, ale nie zrozumiem i nie wybaczę dziewczynie, która nie rozumie sensu śmierci własnego brata... 
Czy byłoby mi lżej wiedząc, że tamten człowiek nie ma rodziny? Może gdyby tak było potrafiłabym go znienawidzić. Nie umiem, nawet jako człowiek niewierzący, życzyć drugiemu człowiekowi śmierci. Wybacz, jeśli uznałbyś to za zdradę, chociaż wiem, że nigdy byś tego nie chciał. Nie umiem życzyć śmierci człowiekowi, który jest mężem, ojcem, synem... Jakim musiałabym być człowiekiem, żeby znając ból rozpadającej się duszy, życzyć komuś tego samego? 
Jeśli więc, to oznacza, że nie kochałam Cię tak, jak na to zasługiwałeś, wybacz. Wystarczy mi świadomość tego brzemienia, które ten człowiek nosić będzie do końca życia na swoich ramionach.
Oddałabym wszystko, by cofnąć czas i nie pozwolić Ci wsiąść do tego samochodu. Ale czy wtedy nie zginąłbyś w inny sposób? Ty najlepiej pokazałeś mi, że przeznaczenie istnieje i nawet jeśli nie szukałam i nie szukam na siłę winnych, to wiedz, że kiedyś znajdę pytanie na wszystkie nurtujące mnie pytania. 
Jakubie, dziś straciłam szacunek do tej dziewczyny, która może zaślepiona bólem, nie potrafi myśleć racjonalnie. Nie sądziłam, że można go stracić tak łatwo, ale od dzisiaj jesteś mi świadkiem, że ze wszystkich moich sił, wspierać będę pozornie zimnych i nieczułych. Cóż, najwidoczniej nie jestem tylko człowiekiem gorszego sortu, ale również mordercą. I dobrze mi z tym. Nie mam zamiaru szanować i próbować rozumieć człowieka, który sam tego nie potrafi. Żeby szukać winnych, trzeba zacząć od siebie. Nie wszyscy potrafią znieść odmienne zdanie, ich sprawa. Oby kiedyś nie zostali sami. Albo właściwie... niech zostaną. 
Ta, która zabiła podwójnie i która nie żałuje. 
 P.  

niedziela, 29 maja 2016

A dziś za późno, nie umiem tak głośno krzyczeć, żebyście tam gdzie jesteście mogli mnie usłyszeć.

Jakubie,
to nie jest mój pierwszy list do Ciebie po twojej śmierci... Pierwszy jednak, który ujrzy światło dzienne... Pierwszy, który mam odwagę napisać w tej formie. Pierwszy, który nie będzie w pełni poświęcony tobie i mnie... Kolejny jednak, przy którym uronię łzę.
Kochany, pamiętam dzień, gdy zadzwonił ten telefon po raz pierwszy. Byliśmy razem u twojej babci. Telefon, którego nigdy się nie spodziewaliśmy... Telefon, który miał nieodwracalnie zmienić całe nasze życie... Twoje na pewno... Dzień, w którym zginął nasz Piotrek.. To była pierwsza osoba, którą w tamtym czasie przyszło mi stracić. Był moim przyjacielem, ale nie był najważniejszy... Po prostu był. Tamtego dnia zaczęliśmy się rozpadać... My wszyscy, cała nasza paczka.
Potem rozpadałam się tylko ja... Najpierw dziadek, który nigdy nie był mi bliski, jednak patrząc na znikająca mamę, rozpadaliśmy się wszyscy...
Choroba mojej babci... Wtedy rozpadłam się naprawdę... Po raz pierwszy. Moja ukochana babcinka... Pamiętam, jak trzymałeś mnie za rękę... Jak byłeś... Po prostu. Niczego nie oczekując w zamian... Rozpadałam się kawałek po kawałeczku... Patrząc jak najważniejsza kobieta w moim życiu umiera każdego dnia, dzień po dniu. Jej świadomość choroby, stanu w jakim się znajduje... Najgorsze, co może spotkać człowieka, to sprawna głowa przy nogach, które odmawiają posłuszeństwa... Byłeś, gdy nie prosiłam. Dziękuję. Wtedy zaczęłam tonąć. Ona... Jej śmierć była początkiem mojego końca. Prywatnego końca świata. Smak jej pierogów zapamiętam na zawsze... Moje nigdy takie nie są i nie będą. Zupa mleczna, choć mleka nie lubię. Świadomość, że nigdy nie będę mogła do niej przyjść i usiąść na kolanach i opowiedzieć jej wszystkiego... Wtedy zaczęłam przestawać być sobą... Teraz to wiem...
Potem straciliśmy twojego tatę... Wiem, jak było Ci ciężko, choć nie mogę powiedzieć, że wiem, co wtedy czułeś... Nie straciłam nigdy rodzica... Alina rozpadała się każdego dnia, a ty poświęcałeś jej każda swoją wolną chwile. Dzisiaj ci za to dziękuję. To pomogło nam, gdy zabrakło Ciebie. Twoja siła musiała przejść na mnie... Teraz zbiera nas ona.
Potem... Potem nie było już nic... Bo nie było ciebie.... Odszedłeś. Nie pamiętam wiele z tego okresu. Nie mieliśmy szans się pożegnać... I tego chyba najbardziej jest mi żal. Nie mogłam się przygotować... Nie miał kto trzymać mnie za rękę... Głaskać po głowie i postawić na nogi... Dopiero teraz dociera do mnie to wszystko... Po trzech latach... Wtedy też rozpadliśmy się do końca. I do dzisiaj się nie pozbieraliśmy. Dziś szalona paczka z Jackowskiego już nie istnieje... Rozjechała się po świecie... Dopiero teraz jestem w stanie myśleć,  pomagają mi dwie historie. Dziękuję dziewczynom, gdyż swoją twórczością przywołują mnie wreszcie do życia. Życia, które po twojej śmierci przestało mieć znaczenia. Ja nie żyłam trzy lata, ja wegetowałam, oddychałam, ale nie żyłam. Zabrałeś mnie ze sobą, zostawiając moje ciało na ziemi. Jest tyle rzeczy, których nie zdążyłam ci powiedzieć. Ale to już było... To jest tylko nasze...
Nie było Cię przy kolejnych stratach. Jędrek... Nasz wspólny kompan, choć bardziej mój niż twój. Miał tylko dwadzieścia kilka lat... Nie ma go już... Nie znałam bardziej żywiołowego, kochającego życie człowieka. Oddany swojej pasji na milion procent. Wszędzie było go pełno. Już go nie ma... Została tylko pustka... Cholerna nie do zapełnienia pustka...Nie trzymałeś mnie za rękę, gdy walczyliśmy o niego. Nie trzymałeś mnie za rękę, gdy go żegnaliśmyByłam sama, połamana, bezsilna. Trzeba być cudownym człowiekiem, by w momencie śmierci jedynego dziecka, prosić o pomoc dla innych...
I wczoraj... Ostatnie bezsensowne odejście w moim życiu... Nie dotyczy mnie bezpośrednio... Nie znałam go, ale mogąc doświadczyć piękna żużla, mając z nim kontakt, czuje się choć dzisiaj częścią tej cierpiącej rodziny... Bo dziś wszyscy są razem. Ale nie mogą się pozbierać... Nie mogę. Pasja zabija... Prawda. Ale bez niej nie da się żyć... Jeśli coś kochasz, jesteś gotowy oddać za to życie.  Prawda? Miał przed sobą całe życie... Miał pewnie marzenia, plany, cele... Miał... Już go nie ma..  A ci, co zostali? Rozsypali się... I to jest jedyna rzecz, którą rozumiem... Którą jestem w stanie zrozumieć...
Jakubie, mam nadzieję, że tworzycie tam ekipę na miarę naszej. Mam nadzieję, że jesteście tam bardziej potrzebni, niż tu. Mam nadzieję, szykujecie tam miejsce dla nas. Nam nadzieję, że nie szalejesz tam za bardzo. Zazdroszczę ci, że jadasz pierogi mojej babci, zazdroszczę ci, że grasz w pokera z Piotrusiem i go ogrywasz. Zazdroszczę ci, każdej imprezy ze Stjupem. Zazdroszczę ci, że kręcone kółka Krystiana oglądać będziecie już tylko wy.
Chce wierzyć, że to wszystko ma jakiś sens. Jakikolwiek i że kiedyś go zobaczę. Jeszcze nie widzę i nie jestem pewna, czy chce widzieć. Chce wierzyć, że gdzieś jednak jesteście. Że nie odeszliście w nicość. Przecież nie mogliście się po prostu rozpłynąć. Kiedyś jeszcze się spotkamy, prawda?
Nie mogliście odejść bez powodu... Nie mogliście tak po prostu odejść... Nie mogliście odejść, zostawiając nas cierpiących bez wyraźnego powodu... Nas kochających i rozpadających się dzień po dniu...

PS Opiekujcie się tam nim... 

PPS Dzisiaj znów patrzę w okno... Ale wiem już, że skok nic nie daje. Czekaj...

***********
Nie, to nie jest powrót... Musiałam.
Przepraszam...
rudap.

wtorek, 17 maja 2016

Była zła...

Kwiecień 2016
Była na niego zła. Nigdy w życiu nie była jeszcze tak na kogoś zła. Za wszystko. Począwszy od pojawienia się jego w jej życiu, przez małżeństwo, do którego ją zmusił, po śmierć, której nie zaplanowali. Była na niego zła. Potwornie zła. Najbardziej nie mogła zrozumieć tego, że ją zostawił. Był najbliższym człowiekiem w jej życiu. Prawdziwym przyjacielem, ukochanym człowiekiem, czułym kochankiem. Najważniejszą osobą w jej życiu. Pozwolił jej uwierzyć w szczęście, w odmieniony los, a potem po prostu ją zostawił. Była zła za jego nieodpowiedzialność, bezmyślność, głupotę... Była zła, że wsiadł do tego samochodu... Że kiedykolwiek pomyślał o jego prowadzeniu... Była na niego zła, za każde niewypowiedziane słowo. To, które on nie powiedział i to, którego ona nie zdążyła wymówić. Była za każde uczucie, którym ją obdarzył i którym ona obdarzyła jego. Za każdą prawdę wypowiedzianą i tym bardziej niewypowiedzianą. Za każdy uśmiech, szczery śmiech i każdą łzę... Za każdy dzień w jego ramionach i każdą osobną noc na drugim końcu ich świata. Za każdą pamięć i niepamięć. Za każdą wiarę i niewiarę. Za każdą nadzieję i jej brak. Była na niego zła, że złamał każdą ze swoich obietnic. A najbardziej zła na jego miłość, bo już jej nie czuła, choć obiecał, że czuć będzie zawsze... 

Była zła na siebie. Najbardziej. Bo nie była, choć powinna. Bo zostawiła go w momencie, gdy zostawić go nie mogła. Była zła, bo nie umiała kochać go prosto. Była skomplikowana i swoją skomplikowatość przenosiła na każdy aspekt swojego życia. Była zła, gdyż wydawało jej się, że nie może mu dać wszystkiego. Ona chciała tylko jego i wolności. Nie zauważyła, iż on był jej wolności i o to również była zła. Była zła na siebie, bo nie było jej wtedy, gdy najbardziej jej potrzebował. Była zła, bo zawsze musiała postawić na swoim. Więc wyjechała zostawiając go samego. Była zła na siebie. Nie mogła zrozumieć, dlaczego nie powiedziała mu wszystkiego? Dlaczego zataiła tyle rzeczy? Dlaczego wciąż uciekała i czekała na lepszy moment? Moment, który i tak de facto nigdy nie nadszedł. Była zła na siebie za stracone szanse. Była zła, bo wreszcie była sama i już wiedziała, że tylko on mógłby być. Nikogo innego nie potrzebowała. Była zła na siebie za niepamiętanie. Ostatniego miesiąca, ostatniego dnia, ostatniego telefonu. Za nic nie mogła przypomnieć sobie, czy się pożegnała. Za nic nie mogła przypomnieć sobie, co mu powiedziała. Za nic nie mogła znaleźć momenty, w którym zapomniała powiedzieć mu o powrocie. Chciała skończyć artykuł i wrócić. Na zawsze. By już zawsze być w jego ramionach. Była zła za swój spokój i obojętność... Za nie możność okazania emocji... Za nieumiejętność płaczu... Za odwróconą żałobę... Była zła na siebie za swoją chorą walkę o niemożliwe tracąc przy tym wszystko, co naprawdę ważne było w życiu. Była zła, bo pozwoliła odejść jedynej osobie, którą chciała zawsze mieć przy sobie...

Była zła na jego matkę... Za to, że nigdy nie była wystarczająco dobra dla jej syna. Za próbowanie zgarnięcia go na własność. Była zła na Alinę za miłość, którą obdarzyła jej Jakuba. Była zła na matkę mężczyzny, którego kochała całe życie z powodu czasu, który dany był im. Jej dany był zdecydowanie krótszy. Za krótki. Była zła na Alinę za wmówienie jej wyłączności do cierpienie. Za zmuszenie do pójścia do psychiatry. Za nakazanie ułożenia sobie życia od nowa, a jednak ciągłego patrzenia jej na ręce, czy nie za szybko zaczęła żyć. Była zła na teściową za próby wejścia w ich życie. Za ciągłą kontrolę. Za walkę, której powinny sobie oszczędzić... Za zrozumienia za późno. Za miłości, którą powinna ją obdarzyć lata temu... Była zła, bo najważniejsza kobieta jej syna, zaakceptowała ją jako synową lata za późno...

Była zła na Przemka, za jego nieobecność... Za wyparcie... Za próby usprawiedliwienia... Za próby cofnięcia czasu, którego cofnąć się nie da. Za pozwolenie, którego dać nigdy nie powinien. Za życie, którego doświadczył ponownie. Nie należało mu się. Ale nie mogła mu tego powiedzieć. Nie mogła powiedzieć mu, jak bardzo jest zła na to, że wciąż jeszcze życie. Była zła, że to nie on zginął... Nie on prowadził ten pieprzony samochód... Była zła, bo wciąż był... żył... istniał... Ona już tylko wegetowała... Była na niego zła, bo zrobił z siebie kozła ofiarnego... Była na niego zła, bo wciąż była zła na Jakuba... i na siebie... Była zła, bo za bardzo przypominał jej Jakuba. Była zła, bo tylko tak mogła podtrzymać w sobie wyrzuty sumienia...

Była zła na Ewę, Pawła i Lenę... Za wszystko... Za ich obecność, gdy wydawało jej się, że nie potrzebuje nikogo. Za ich obecność, w najtrudniejszych dla niej momentach, gdy uparcie chciała być sama. Za ich powtarzanie, że wszystko będzie dobrze... za złote rady nie prowadzące do niczego... Za trzymanie ją za rękę, gdy usilnie się wyrywała... Za współczucie w ich oczach... Za przesiadywanie z nią na kanapie... Za zakupy robione przez Pawła... Za zmuszenia ją do zamknięcia się w sobie... Za każde słowo "rozumiem". Za bycie z nią... tak po prostu... Za niepoddanie się... Za bycie prawdziwym przyjacielem... Była na nich zła przede wszystkim dlatego, że nie dali jej się stoczyć... Że nie pozwolili jej się zamknąć w domu... Ale najbardziej była na nich zła i wiedziała, że nigdy im tego nie wybaczy, że nie pozwolili jej skoczyć... Że nie pozwolili jej ze sobą skoczyć... Za to była najbardziej zła... 

Była zła na Nikolaya, że tak brutalnie wszedł w jej życiu przynosząc wiosnę... Ona nie chciała wiosny... Nie teraz i nie nigdy... Chciała zimy, chciała jesieni, ale nigdy już wiosny... Była na niego zła za znalezienie sposobu dotarcie do niej... Zburzenia muru, którego latami budowała... Za wsiąkniecie w nią, choć powierzchniowe to jednak na tyle skuteczne, że pozwoliło jej uwierzyć... Była zła, bo nie pozwolił jej zmarnować sobie życia... Była zła za znalezienie sposoby wyciągnięcia jej z domu... A najbardziej była zła na niego za obudzenie tych cholernych motyli... Nawet jeśli trwało to tylko sekundę... 

Była zła na Boga, w którego nie wierzyła... Była zła na niego za ciężar, którym ją doświadczył... Za zabieranie jej ludzi, których kochała... Za zabranie jej szansy na zmianę... Była zła na Boga za niesprawiedliwe i nieprzemyślane decyzje. Jeśli kiedyś się spotkają wygarnie mu wszystko i wiedziała, że nie będzie to miła rozmowa... Była zła na Boga bo nie pozwolił jej ponownie uwierzyć, że jest... 

 Była zła na czas... bo płynął za szybko do momentu jego śmierci i zdecydowanie za wolno po niej... Była zła na czas bo nie miał wyczucia... Była zła na słabość, która zakiełkowała się w niej, czyniąc ja słabą i niezdolną do bycia sobą... Przecież kiedyś by skoczyła zamiast wpatrywać się wiecznie w to samo okno... Była zła na wieczność, że istnieje tylko w tym drugiem świecie... Na strach przed zmianami i lękami przed zaśnięciem... Na sen, który przychodził po trzech kolorowych pastylkach... w snach wszystko było wyrazistsze i prawdziwsze... Na dotyk, którego uparcie nie mogła zmyć ze swojej skóry... Na powonienie, którego nie miała, a które uparcie podsuwało jej jego zapach... Na pamięć, która nigdy wcześniej nie działała tak wybiórczo, jak teraz... Na dzień, który następował po nocy i noc, która następowała po dniu...  

Wreszcie była zła na miłość, za możliwość jej poznania... doznania... posmakowania i niemożności zapomnienia... Była zła za wszelkie wschody i zachody słońca w jego obecności... Za smak jego ust, przyjaźń i nienawiść... Za fakt, że to jej dane było poznać miłość życia i ból jej straty... 

Ale najbardziej zła był na świadomość,  że pokochała tak bardzo... Zła świadomości swojej straty... i bólu istnienia. Była zła i przerażona, że do ostatniego oddechu nie odzyska już bezpieczeństwa i niewinności... Że do ostatniego oddechu przed oczami będzie miała jego, kroczącego ku niej ze szklanką soku pomidorowego... Tyle zapamiętała z ich pierwszego spotkania, mając nadzieję, że nie spotka go już nigdy więcej... Była zła na świadomość, że do końca życia nie zapomni tego wysokiego postawnego blondyna, o najpiękniejszych błękitnych oczach i szaleńczym uśmiechu. Że nigdy nie przypomni sobie ostatnich słów wypowiedzianych do słuchawki... Że nigdy nie powie mu wprost "byłeś całym moim światem, Jakubie..." Najbardziej przerażała ją myśl, że nie umrze w jego ramionach... Ramionach człowieka, na którego czekała całe swoje życie i którego obecności nie doceniała ...

******
Bo po prostu była zła... 
Jest wciąż  zła...